Niedawno byłem w małym miasteczku na południu Polski i po raz pierwszy widziałem, że kasa sklepu osiedlowego przejęła funkcję lokalnego bankomatu. Przypadek? Nie sądzę.
Oczywiście nie stało się to samo, sprzedawczyni w sklepie mocno "pracowała" nad klientami, którzy dopóki nie dowiedzieli się o tym, że w sklepie jest "bankomat", w większości nawet nie mieli potrzeby posiadania karty płatniczej. Pieniądze od pracodawców brali do ręki, a za zakupy płacili gotówką. Odkąd lokalny bank zaczął płacić za założenie konta i zwracać parę groszy za zakupy dokonywane kartą, a pani w spożywczym uświadomiła ludziom, że przy każdym, najmniejszym nawet zakupie opłaconym kartą można wyjąć z konta pieniądze, w owej miejscowości zaczęła się era obrotu bezgotówkowego.
Ile jest w kraju takich miejscowości, w których sklep przejmuje rolę "agenta finansowego"? Zza biurka w Warszawie trudno to zauważyć, ale w statystykach Narodowego Banku Polskiego widać, że popularność tzw. cash backu rośnie. Co kwartał w masie 171 mln transakcji wypłat pieniędzy z bankomatów jest też 1,6 mln wypłat w kasach banków i prawie 1,5 mln wypłat dokonywanych w kasach sklepowych.
Co ciekawe, ponad jedną czwartą z nich klienci przeprowadzili w sklepach sieci Żabka i Freshmarket. To mnie nawet specjalnie nie dziwi, bo te sklepy są najpopularniejsze w małych miejscowościach, w których sieci bankomatowe bywają skąpe.